niedziela, 3 grudnia 2017

„Split, czyli Jekyll i Hyde wersja 23.0”




M. Night Shyamalan wiele razy zaskakiwał (czasem w dobrym, innym razem w złym tego słowa znaczeniu). Można było spodziewać się, że film nie będzie w stu procentach realistyczny i czymś na pewno zaskoczy. Pozytywnie, czy negatywnie, trzeba samemu sprawdzić.
Film miał spory potencjał, żeby zostać bardzo intrygującym psychologicznym studium na temat przypadłości osobowości mnogiej. Przedstawił ciekawe, nowatorskie rozwiązania i w interesujący sposób dostarczał nam  informacji na temat głównego bohatera i jego przypadłości, fachowo nazwanej osobowością mnogą. Przez 2 akty film rozwijał się w idealnym tempie by zachować ciekawość widza. Fabuła w małym pomieszczeniu i na przestrzeni krótkiego czasu poruszała się płynnie. Uczucie ciasnoty i zamknięcia budowało atmosferę i trzymało w napięciu. Do pewnego momentu ciężko było przewidzieć jak produkcja się skończy. Niestety, w końcowym akcie film ze studium psychologicznego przeradza się w horror klasy b. Nie można powiedzieć, że pomysł był zły. Po prostu trochę gryzł się z resztą produkcji. W pewnym momencie tak odbiegamy od rzeczywistości, że zaczyna się robić komicznie, mimo że znajdujemy się w punkcie kulminacyjnym. Widz nie daje wiary temu, co widzi. 
Obsada w dużej części sprawiała się bardzo dobrze. James McAvoy (w roli cierpiącego na wspomniane przeze mnie schorzenie Kevina)przeszedł samego siebie wcielając się w kilka ról w jednej. Przejścia między poszczególnymi osobowościami były bardzo płynne, bez cienia fałszu. Gdy na ekranie pojawiało się kilka z nich jednocześnie, McAvoy lśnił i dawał z siebie tyle, ile mógł (a nawet więcej). Dla filmu był to duży plus, ale też spory problem. Postaci młodych nastolatek nie mają w sobie nic ciekawego, a ich dialogi nie są napisane najlepiej. Odstają od aktora pierwszoplanowego w widoczny sposób. Z odrobinę lepszym scenariuszem mogłyby pokazać się nieco lepiej, ale przez brak odróżniających cech charakteru szczególnie nie zapadają w pamięć. Najlepiej z młodszych aktorek radzi sobie - Anya Taylor-Joy. Jej postać nabrała głębi i charakteru dzięki retrospekcjom, które niestety odkrywają jednak rąbek tajemnicy odnośnie zakończenia, ale były postaci potrzebne. Spędziła nieco dłuższy czas na ekranie, niż reszta nastolatek. Lepiej też wypadała w scenach z McAvoyem, niż pozostałe dziewczęta (świetnie poradziła sobie w scenie związanej z oknem, jednej z najlepszych w filmie). Postać doktor Karen Fletcher, psycholog leczącej główną postać, była zagrana dobrze. Nie można tu ani ganić, ani wynieść pod niebiosa, bo scenariusz nie dawał pola do popisu. Nie da się też zbyt wiele powiedzieć o jej osobowości, poza tym że bardzo zależy jej na tym, by przypadek Kevina ujrzał światło dzienne, a badania nad jego przypadłością zaaprobowane przez ważnych ludzi nauki.
Końcówka pomaga filmowi pogodzić ten zgrzyt stylów, o którym wspominałam. Podczas ostatniej sceny w barze dowiadujemy się, że film powiązany jest z innym dziełem reżysera – „Niezniszczalnym”. Zaskakuje nas Bruce Willis, który w przyszłości może spotkać się i zmierzyć z tajemniczą, potworną i rządną krwi osobowością Kevina, zwaną „Bestią”. Film nabiera spójności i wpasowuję się w klimat, superherosów, który chciał osiągnąć, zaskakując przy tym widza. Dzięki takiemu połączeniu obraz dużo zyskał, a artysta ma pole do przyszłych popisów. Dlatego gratuluję pomysłu!
Film nie jest arcydziełem. Szkoda i żal niewykorzystanego potencjału, ale chociażby dla cudownego McAvoya warto ze „Split” się zapoznać. Idealna pozycja na wieczór ze znajomymi, lub luźny wypad do kina. Gwarantowana lekko podniesiona adrenalina i zaskoczenie (jak zwykle u Shyamalana, film bez nagłego zamieszania w akcji nie może istnieć).

„Split, czyli Jekyll i Hyde wersja 23.0”

M. Night Shyamalan wiele razy zaskakiwał (czasem w dobrym, innym razem w złym tego słowa znaczeniu). Można było spodziewać się, że...