M. Night Shyamalan wiele razy zaskakiwał (czasem w dobrym,
innym razem w złym tego słowa znaczeniu). Można było spodziewać się, że film
nie będzie w stu procentach realistyczny i czymś na pewno zaskoczy. Pozytywnie,
czy negatywnie, trzeba samemu sprawdzić.
Film miał spory potencjał, żeby zostać bardzo intrygującym psychologicznym
studium na temat przypadłości osobowości mnogiej. Przedstawił ciekawe,
nowatorskie rozwiązania i w interesujący sposób dostarczał nam informacji na temat głównego bohatera i jego
przypadłości, fachowo nazwanej osobowością mnogą. Przez 2 akty film rozwijał
się w idealnym tempie by zachować ciekawość widza. Fabuła w małym pomieszczeniu
i na przestrzeni krótkiego czasu poruszała się płynnie. Uczucie ciasnoty i
zamknięcia budowało atmosferę i trzymało w napięciu. Do pewnego momentu ciężko
było przewidzieć jak produkcja się skończy. Niestety, w końcowym akcie film ze
studium psychologicznego przeradza się w horror klasy b. Nie można powiedzieć,
że pomysł był zły. Po prostu trochę gryzł się z resztą produkcji. W pewnym
momencie tak odbiegamy od rzeczywistości, że zaczyna się robić komicznie, mimo
że znajdujemy się w punkcie kulminacyjnym. Widz nie daje wiary temu, co
widzi.
Obsada w dużej części sprawiała się bardzo dobrze. James McAvoy
(w roli cierpiącego na wspomniane przeze mnie schorzenie Kevina)przeszedł
samego siebie wcielając się w kilka ról w jednej. Przejścia między
poszczególnymi osobowościami były bardzo płynne, bez cienia fałszu. Gdy na
ekranie pojawiało się kilka z nich jednocześnie, McAvoy lśnił i dawał z
siebie tyle, ile mógł (a nawet więcej). Dla filmu był to duży plus, ale też
spory problem. Postaci młodych nastolatek nie mają w sobie nic ciekawego,
a ich dialogi nie są napisane najlepiej. Odstają od aktora pierwszoplanowego w
widoczny sposób. Z odrobinę lepszym scenariuszem mogłyby pokazać się nieco
lepiej, ale przez brak odróżniających cech charakteru szczególnie nie zapadają
w pamięć. Najlepiej z młodszych aktorek radzi sobie - Anya
Taylor-Joy. Jej postać nabrała głębi i charakteru dzięki
retrospekcjom, które niestety odkrywają jednak rąbek tajemnicy odnośnie
zakończenia, ale były postaci potrzebne. Spędziła nieco dłuższy czas na
ekranie, niż reszta nastolatek. Lepiej też wypadała w scenach z McAvoyem, niż
pozostałe dziewczęta (świetnie poradziła sobie w scenie związanej z oknem,
jednej z najlepszych w filmie). Postać doktor Karen Fletcher, psycholog
leczącej główną postać, była zagrana dobrze. Nie można tu ani ganić, ani
wynieść pod niebiosa, bo scenariusz nie dawał pola do popisu. Nie da się też
zbyt wiele powiedzieć o jej osobowości, poza tym że bardzo zależy jej na tym,
by przypadek Kevina ujrzał światło dzienne, a badania nad jego przypadłością
zaaprobowane przez ważnych ludzi nauki.
Końcówka pomaga filmowi pogodzić ten zgrzyt stylów, o którym
wspominałam. Podczas ostatniej sceny w barze dowiadujemy się, że film powiązany
jest z innym dziełem reżysera – „Niezniszczalnym”. Zaskakuje nas Bruce Willis,
który w przyszłości może spotkać się i zmierzyć z tajemniczą, potworną i
rządną krwi osobowością Kevina, zwaną „Bestią”. Film nabiera spójności i wpasowuję
się w klimat, superherosów, który chciał osiągnąć, zaskakując przy tym widza. Dzięki
takiemu połączeniu obraz dużo zyskał, a artysta ma pole do przyszłych popisów.
Dlatego gratuluję pomysłu!
Film nie jest arcydziełem. Szkoda i żal niewykorzystanego
potencjału, ale chociażby dla cudownego McAvoya warto ze „Split” się zapoznać.
Idealna pozycja na wieczór ze znajomymi, lub luźny wypad do kina. Gwarantowana
lekko podniesiona adrenalina i zaskoczenie (jak zwykle u Shyamalana, film bez
nagłego zamieszania w akcji nie może istnieć).